Rozdział 1
Napaść
W Ameryce Północnej nad Zatoką Meksykańską mieszkało czterech dobrych
znajomych. Mieli około osiemnastu lat. Mieszkali w jednym bloku. Najmłodsza z
nich była Lucy. Od wielu lat nosiła w sobie ból i cierpienie po stracie obojga
rodziców. Jej ojciec i matka zginęli w pożarze osiem lat temu. Do czasu kiedy osiągnęła osiemnaście lat opiekowała się nią jej babcia. Sama mieszka dopiero od kilku
miesięcy . Po stracie tak ważnych dla niej bliskich Lucy stała się smutna ,
małomówna i zamknięta w sobie. Nawet jej kochającej babci nie udało się jej
pomóc. Lucy mieszkała ze swoim psem .
Bardzo go kochała. Rodzice podarowali jej go w jej piąte urodziny i od tego
czasu dziewczyna nie odstępuje go ani na krok. Nazwała go Colin.
Pewnego dnia umówiła
się ze swoimi znajomymi,że pojadą do
galerii. Wstała wcześnie i zasiadła przy śniadaniu. Sama zjadła tosty, a
Colin’owi podała misę karmy dla psów. Oczywiście chciała go zabrać ze sobą , ale
w galerii nie można było prowadzić ze sobą psa. Po ubraniu się i umyciu wyszła
z mieszkania zostawiając Colin’owi zapasy jedzenia w misce. Poszła do
mieszkania swojej najlepszej przyjaciółki
Mery.
Mery straciła w tym samym
pożarze , w którym zginęli rodzice Lucy swojego ojca. W przeciwieństwie do Lucy
lepiej radzi sobie ze stratą. Jest bardzo optymistycznie nastawioną do życia
osobą, a w dodatku bardzo wspiera ją jej mama , której niestety Lucy nie
posiada .
- Hej. Wcześnie przyszłaś .Ja jeszcze nie zjadłam śniadania, wejdziesz i
poczekasz pięć minut?- zapytała jak zwykle radosna Mery. Lucy wcale się nie
zdziwiła ,że jej koleżanka jeszcze nie
jest gotowa do wyjścia.
1
____________________________________________________________
Wiedziała ,że Mery uwielbia długo spać i często spóźnia
się do szkoły. Weszła , więc do kuchni , gdzie Mery razem ze swoją uśmiechniętą
mamą jadła śniadanie. Jak zwykle w takich chwilach rozpacz Lucy zawsze się
pogłębiała, starała się jednak tego nie okazywać przy przyjaciółce. Usiadła
przy stole i poczekała grzecznie aż Mery skończy posiłek. Atmosfera w domu Mery
zawsze była radosna i pełna szczęścia. Słońce wdzierało się przez okna
oświetlając całe pomieszczenie.
Następnie poszły razem do
mieszkania Sama , a później Charliego.
W galerii dziewczyny poszły w stronę sklepów z ubraniami, a chłopcy
poszukać jakiś fajnych filmów. Nagle przez boczne wejścia zaczęli wbiegać
ludzie ubrani na czarno z zakrytymi twarzami i bronią w rękach. Mierzyli w
ludzi i kazali wszystkim się nie ruszać. Rozdzielili się i zajęli całą halę i wszystkie korytarze, a później zaczęli podchodzić do ludzi zakładać im kajdanki i
prowadzić co opancerzonego wozu. Lucy i Mery były akurat w przebieralni, więc z
początku nie wiedziały co się dzieje jednak
po chwili zorientowawszy się co się dzieje postanowiły przedostać się na
zewnątrz przez wentylacje, która znajdowała się nad ich głowami. Starały się
czołgać po cichu żeby nikt ich nie usłyszał. Przy pierwszym wyjściu zobaczyły
Sama i Chaliego .
- Pss.- wyszeptała Mery aby chłopcy je zauważyli. Udało się. Spojrzeli
na nie.
- Idźcie do wyjścia.- powiedziała i wskazała drzwi. Pokiwali głowami, a
dziewczyny zaczęły czołgać się wentylacją na zewnątrz. Sam i Charlie zaczęli
dyskretnie przesuwać się ku wyjściu. Niestety nie uszło to uwadze terrorystów.
- Hej! Wy tam!- krzyknął jeden z nich . Chłopcy rzucili się biegiem.
2
____________________________________________________________
- Stójcie! Bo zaczniemy strzelać!- wołali za nimi , ale w ostatniej
chwili Sami Charlie wymknęli się na zewnątrz , gdzie czekały już na nich
dziewczyny.
- Musimy uciekać!- powiedział zdyszany Sam.
- Ale gdzie ?
- Na plaże. Może znajdzie się tam jakąś łódź.- już chcieli biec , ale
Lucy ich zatrzymała.
- A co z Colinem? Trzeba po niego wrócić, nie zostawię go!
- No dobrze , ale musimy być bardzo ostrożni.- oświadczył Sam.
Blok , w którym mieszkała
czwórka przyjaciół był prawie zawalony. Cały czas wybuchały kolejne bomby i
ładunki wybuchowe. Mimo to Lucy i reszta pobiegli ratować psa.
Drzwi do mieszkania Lucy
wypadły z zawiasów , a drogę do wnętrza pokoju zagradzał zawalający się sufit.
Wśród gruzu Mery dostrzegła skulonego w kuchennym kącie Colina.
- Tam jest !- krzyknęła wskazując zwierzę. Lucy zaczęła przedostawać się
przez kolejne przeszkody. Niestety w połowie drogi tuż przed nią jedne ściana
zawaliła się na drugą uniemożliwiając jej dotarcie do psa.
- Colin! - zawołała...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz